czwartek, 27 marca 2008

Wyspa Wielkanocna - Wish You Were Here

Niewyobrazalnosc tego miejsca polega na tym, ze to nie tylko te tajemnicze monumenty Mohai i Ahu. To krajobraz i przede wszystkim ludzie. Otwarci, usmiechnieci. Zalogowalem sie na campingu, jedynym na wyspie, skupil wiec on wszelkiej masci backpacersow ze wsiech stran mira zwlaszcza ze jest najtansza opcja spania. Wyspa do tanich nie nalezy. Ale to dobrze bo wkrotce zamienilaby sie w swoista Ibize. Kilkaset domow w Hanga Roa, kilka w interiorze, poza tym przestrzenie nakropione wulkanicznymi stozkami. Brzegi z wulkanicznymi klifami i skalami powoduja, ze fale oceanu kreuja tu spektakularne widowisko. Dwu, trzymetrowe zwaly wody zalamuja sie z hukiem 15 metrow od mojego namiotu... Darmowe przedstawienie...
Juz w samolocie skompletowalismy zaloge Belg Gaultiere, Niemka Niki. Na campie dolaczyl drugi Belg, Niemiec i drugi Polak Grzegorz. Sniadanie wielkanocne zapowiadalo sie internaconalnie...
Na kazdym kroku na wyspie spotykasz wyrazy goscinnosci... Idziesz do sklepu, ludzie sami zatrzymuja sie by podwiezc. Jak juz wsiadziesz , tak od serca dostajesz butelke wody... Wszystko z usmiechem, niewymuszone, normalne... I bedzie tak dlugo, bo sama kultura jest dosc zamknieta na ludzi z zewnatrz... Spotkalem moze jedno mieszane malzestwo...
Pierwszego dnia wynajetym samochodem objezdzilismy wszystkie wazniejsze monumenty i zachcialo nam sie ryby. Postanowilismy kupic w jednym z samotnych nabrzeznych rybackich domkow... Ryby nam nie sprzedali, od razu zaprosili na kolacje - polmetrowa barakuda, wino opowiesci, miejscowe wierzenia, drzewko marihuany wyciagniete przez Ramona gospodarza... Wszystko w blaskach ogarka z wieprzowego loju... I ksiezyc w pelni oswietlajacy ocean i fale bijace o brzeg i ognisko palace sie w poblizu...Poczulismy sie swojsko, czarodziejsko...
Wyspa ma w obwodzie ok 60 km... Wiekszosc turystow ogranicza sie do przejechania jeepem wokol po asfaltowych drogach laczacych glowne atrakcje... Ja wybralem sie na przelaj na najwyzszy wulkan przez laki, pagorki, stada koni w upale, potem w kierunku jedynej piaszczystej plazy na wyspie w Anakenie. Bezcenna kapiel po 5 godzinach maszerowania...
W Wielka Sobote rezurekcja na nowoczesny sposob w miejscowej dyskotece w lokalnych rytmach... W efekcie misternie przygotowywane sniadanie wielkanocne zostalo zjedzone przez dwoch Polakow, bo jeden Belg sie gdzies zagubil, a Niemka o 5 rano wybyla na koniach wglab wyspy z poznanym chlopakiem Rapa Nui i wrocila nazajutrz po poludniu... Wiec zjedlismy sami te wszystkie jajka...
Pisze to juz z Polinezji, ktora jest duza, wilkomiejska i nieporownywalna. Na pewno nie lepsza... Wiecej relacji z tanszych miejsc (Auckland za dni kilka)...

Brak komentarzy: