niedziela, 2 marca 2008

Chiloe - beskidzka wyspa

CHILOE. Na poludniu zostaly guanako, strusie nandu, owce i suche, wietrzne, nieprzyjazne rowniny Patagonii - juz znajome. Bus wywiozl mnie po 40 godzinach w krajobraz dziwnie znajomy, jakby na ojczyzny lono, w pagorki lesne i laki zielone ...To tak jakby zanurzyc beskidzkie szczyty w oceanie i zostawic je wystajace z bukami, halami i krowa polska laciata i hodowla lososi na horyzoncie... Tylko panienskim rumiencem dziecielina pala jeszcze nie....Chiloe to najwieksza wyspa chilijskiego wybrzeza. Ostatni bastion rojalistow hiszpanskich podczas walk o niepodleglosc. Niepodleglosc wymodlona pewnie przez miejscowych przeciwnych wladzy w jednym z 20 drewnianych kosciolow wielkosci prawie Mariackiego. Dlatego znajduja sie one na kazdej pocztowce stad. Chiloe slynie tez z najwiekszego skupiska Indian w Chile. A zasadzie najwiekszej pozostalosci skupiska wyniszczanej przez choroby cywilizacyjne przywleczone w butelkach przez bialych. W kazdej miejscowosci widzialem klub AA. I zdaje sie byc to najwiekszy problem tego zakatka... No ale skoro pisco narodowy trunek chilijczykow i peruwianczykow (nie moga sie dogadac) takie tanie to...






















Po Indianach zostaly rysy twarzy, kruczoczarne wlosy i miejscowy przysmak curanto - owoce morza (mule, kraby), kurczak, wieprzowina i ziemniaki zapiekane w ziemnej jamie.

Tylko domy sa inne od beskidzkich - czesto budowane z tego co pod reka - blachy desek, glownie parterowe z blaszanym kominem zeleznioka wystajacym z roznych dziwnych miejsc. Mogloby wydawac sie ze strasza ale doskonale komponuja sie z krajobrazem...


Pisze juz z Mendozy. Dluga droga byla... Jutro pod Aconcagua.

Brak komentarzy: