czwartek, 6 marca 2008

Speedy Gonzales

Przez ostatnie dni bawilem sie w Speedy Gonzalesa. Przeliczylem dni do odlotu z Santiago i okazalo sie ze.... jak chce byc dluzej w Boliwii i Peru... to musze przyspieszyc... Dlatego tez niczym Speedy w Tour de France opuszczlem niekoniecznie umilowane przeze mnie duze skupiska ludzi, zaliczajac w nich tylko kilkugodzinne lotne premie... Wiec z Chiloe bus do Santiago de Chile, w Santiago przesiadka do Mendozy, w Mendozie nocny bus do Salty, z Salty zaraz nocny bus na granice boliwijska do La Quiaca (tutaj juz gorskie premie). Niestety mety nie da sie przejechac bo w Boliwii jest 2h roznica czasowa wiec mialem przymusowy postoj na granicy. Z Indianami opatulonymi w koce i melonikami na glowach. Granica czynna od godziny 5.00, szkoda ze czasu boliwijskiego. Wedlug argentynskiego juz jest piata. Cholerne 360 stopni Ziemi. I cholerne 5 stopni Celsjusza. Ulozylem sie w spiworze wsrod boliwijskich kocy z alpaki. Sadzac po mojej trzesawce i braku jakichkolwiek oznak wychlodzenia u miejscowych Malachowski powinien szyc ciuchy z boliwijskiej welny z lamy. Chyba ze miejscowi walcza z chlodem inaczej: http://news.bbc.co.uk/2/hi/americas/7280906.stm . Jeszcze tylko 8 godzin w busie z Villazon przez tereny jak wyciete z westernow... I teraz pisze z Uyuni w Boliwii. Tylko zamiast zoltej koszulki lidera mam zolte oczy ze zmeczenia na dodatek ta wysokosc w tak szybkim czasie osiagnieta - bylo nie bylo 3600 - wiec klupie mi troche w glowie. Wow. No ale teraz tu moge odpoczac ... Zostaje tu bo jest cudnie... Zdjec kilka z zycia miast argentynskich widzianych w przelocie... Salar de Uyuni - najwieksze wyschniete slone jezioro swiata - w nastepnym poscie...

Brak komentarzy: