wtorek, 26 lutego 2008

Chile - Puerto Natales , Torres del Paine

Krociutko...
Chile przywitalo mnie rzesistym deszczem, mgla i drzewami jednoznacznie wskazujacymi gdzie jest morze.Wiejacy wiatr ogolocil je z lisci i konarow. Nawet ludzie zdawali sie chodzic pochyleni w jedna strone, jakby chcac pozbyc sie tych potokow deszczu lejacych sie z nieba przez rekaw. Zapach morza uderzyl w nozdrza pobudzajac emocje...Znalazlem knajpke tylko dla palacych i uraczylem sie podwojna porcja bifa w sandwiczu oraz piwem Austral, co przycmilo wszelkie inne osobliwosci.

Wyjatkowo dobry humor mnie opanowal... Mimo kontroli osobistej na granicy wszystkich 40 pasajeros naszego busa. Maja jakiegos hopla na punkcie przewozenia zywych zwiarzat, owocow i miesa. Nic to - przemycilem wiec do Chile argentynskie parowki. I dobrze bo ceny tu dosc wygorowane oglednie mowiac. Kobita w agencji, w ktorej kupowalem bilet do parku narodowego nie bez dumy (nie wiem z czego) powiedziala ze Chile to jest taka Wielka Brytania Ameryki Poludniowej. Nawet Amerykanie za mna w autobusie z nuta przerazenia szeptali: ten dollars, ten dollars, za te paczke chipsow i niesmiertelne dwie cole trzymane na kolanach... Wiec zatowarowalem sie w sklepie na dni kilka w gorach i przede mna pieciodniowa wedrowka i namiotowanie wsrod bazaltowych wiez Torres del Paine...


I jesli Adam zrobil blad uzyczajac swego zebra. I jesli Ewa zostala z ogryzkiem w rece... To moze wlasnie po to... co tu mozna zobaczyc...Dzieki za raj utracony, ten wydaje sie byc wspanialszy...


























Ale... Ten jeden pierdolony kamyczek, na drodze szerokiej, ten jeden na ktory nadepnac musialem. Jeden powie taka karma, drugi ze tak byc musialo, a ja powiem patrz kretynie pod nogi. Prawa kostka z chrzestem oznajmila, ze tego dnia poprawnie juz pracowac nie bedzie. Juz kiedys pozbawila mnie wakacji na trzy tygodnie zlamana bedac, wiec spodziewalem sie najgorszego. Pierwsze trzy kroki powiedzialy jednak to tylko skrecenie i pozbawila tylko jednego dnia. Wiec z ta skrecona kostka klnac na czym swiat stoi przetreptalem te ok 50 kilometrow na jakie sklada sie szlak zwany W.

Jutro rano do Puerto Montt na plaze tam moze internet podziala lepiej bo tutaj to koszmar. I tak blog to jedyna strona, ktora moge otworzyc...Nawet maili odczytac nie moge... Choc ostatnio to pisze do mnie glownie Expander...?



środa, 20 lutego 2008

Patagonia - Cerro Torre i Fitz Roy

Zlapalem to w dziecinstwie. Roznosi sie droga kropelkowa. Oczy zaczely zakraplac sie same, gdy zmuszone, odwracac sie musialy do codziennosci malego chlopca od kilometrow ksiazek na regalach i ton Poznaj Swiatow. Bezplodne palce krazace po mapie, bezsenne noce z latarka pod koldra, bezkrawawe lowy wsrod zdjec i przezroczy, bezkresne przestrzenie widziane czyims okiem. Nansen - dzieki Fridtjof za moj pierwszy biwak zima na balkonie w spiworze; Scott - dzieki za Twoja chec bycia pierwszym tam gdzie nikt jeszcze nie dotarl; Malinowski - dzieki za swiadomosc, ze dzicy robia to tak samo jak i my i uswiadomienie ze to robimy... Kukuczce za zrozumienie, ze bycie drugim nie przeszkadza byc Wielkim. I Malloremu za minimalistycznie pelna odpowiedz na pytanie: dlaczego wchodzi na szczyt? - bo jest. Skoro jest to musze tam byc. I temu kto pozwolil zrozumiec ten niuans pomiedzy angielskimi must i have to... Za przekucie imaginacji w rzeczywistosc...


PS nie mowiac o Tomkach, Robinsonach, Wladcach Much(brr)



Tak wiec dotarlem tu, gdzie organizowana przez ojca wyprawa pod koniec ´70ties dotrzec nie mogla. Wszystko przygotowane juz bylo lacznie z proporczykami z pieknym wizerunkiem Fitz Roya. Ale..

Wiec widzisz, pod Cerro Torre i Fitz Roy dochodzi sie z El Chalten - malutkiej miesciny jakby zywcem wyjetej z Przystanku Alaska.






Wrazenie jest piorunujace bo szczyty goruja nad okolica ze swoimi ok. 3100 i 3400, zwlaszcza, ze obozy startowe pod sciany znajduja sie na wysokosci jakichs 450 m npm. O trudnosciach decyduje nie tylko wysokosc scian. To przede wszystkim pogoda. I mnie sie udaje. Trafiam w jeden jedyny sloneczny dzien od jakiegos tygodnia. Oczywiscie Torre od czasu do czasu przecina jak brzytwa naplywajace z polnocy chmury popychane swiszczacym wiatrem i udaje mu sie to skutecznie. Fitz Roy jest lepiej widoczny, bo chmury zatrzymuja sie na iglicy Cerro Torre. W tych pìeknych okolicznosciach przyrody zasiedlam namiotowo oboz wspinaczy. Jest troche ludzi z Westu, sa Brazylijczycy i Rosjanie. I mysle sobie co tu taka sielanka, zamiast atakowac, atakowac. A tu pranie rozwieszone, climberzy sie opalaja. Nie, no popelina.
Nie opalaja, tylko susza po tygodniu deszczu ze sniegiem i wiatru wciskajacego go wszedzie...
Tak kak ja wstrietil druzja Moskali ja z nimi paznakomilsja. Nastepnego dnia idziemy razem pod sciane pomoge im przeniesc sprzet przez lodowiec. Nastepny dzien byl, jak powiedzieli, najgorszy od dwoch tygodni, znow snieg z deszczem dokladnie na granicy obozowiska. Nawet oni nie wyszli z obozu. Uspokoilo to troche pozostalych wspinaczy bo Rosjanie i tak byli jedyna ekipa, ktora w ogole od dwoch tygodni cos probowala rzezbic w scianie. Wot, slowianski temperament znany z innych gor, budzacy zaklopotanie i delikatne pukanie sie w czolo pozostalych...


Wiatr w Patagonii. Najpierw sa niesmiale ataki. Jak mucha smagajaca skrzydlem w popoludniowym sloncu rozleniwiona skore. Stopniowo coraz mocniejszy i mocniejszy, jednostajnie przyspieszajacy az do porywow przybijajacych czlowieka do ziemi. Powoduje to niesamowita zmiennosc pogody, a bywa, ze chmury na roznych wysokosciach plyna w przeciwnych kierunkach...

Jak przeczytalem, ze powodu warunkow pogodowych w Patagonii rosna olbrzymie karlowate drzewa pomyslalem ze napisal to jakis kretyn. Ale to prawda - nie tylko gwiazdy maja ta przypadlosc. Drzewa maja skarlowaciale galezie- pnie sa rzeczywiscie imponujaco rozbudowane.

Moja kuchenka sprawdza sie w tych warunkach doskonale. Pod warunkiem, ze sluzy jako przycisk do karimaty. Ki czort, albo chrzczona benzyne tu sprzedaja, albo macza w tym palce polska mafia paliwowa - palic sie nie chce. Pluje, prycha, kopci, dymi, pompka nie pompuje i nic z tego nie wynika. Musze ja sprawdzic w mniej wietrznych warunkach...

Yerba Mate - rodzaj pobudzajacego naparu, o smaku mocnej zielonej herbaty. Pija sie to wszedzie i ogolnie z malych owalnych kubeczkow, przez najczesciej metalowa rurke. Napoj jest na tyle kultowy, ze w zasadzie na kazdym rogu spotkac mozna darmowe automaty serwujace wrzatek do zaparzania (no prosze a u nas za wrzatek w schronisku juz chca pieniadze - co za czasy). Na poczatku ma sie wrazenie jakby cale miasto karnie zinfantylizowane bieglo do przedszkola probujac puszczac banki mydlane... Wiec zakupiony osprzet w postaci przede wszystkim worka z tym zielskiem mam z soba i popijam. Zaraz pierwszego dnia oczywiscie moglbym zaparzac w plecaku bo worek sie rozwalil... Ale wszystko opanowane - Yerba Mate pobudza...
Kilka slow przesylam z El Calafate bo czekam na autobus do Puerto Natales w Chile...

czwartek, 14 lutego 2008

Peninsula de Valdes

Jak przystalo na kraj katolicki... Pojechalem ogladac pingwiny. W poblizu Puerto Madryn jest kolonia ok 60 tys sztuk. Puerto Madryn lezy mniej wiecej w polowie odleglosci miedzy Buenos Aires a Ziemia Ognista, wiec aby nie meczyc sie 36 godzinnym busowaniem wysiadlem tutaj. Moja mapka Argentyny wskazywala jednoznacznie, ze wystarczy wypozyczyc rower i sie objedzie sie i sie zobaczy sie... Jak Aniol w Alternatywach trzymal w palcach Honduras, tak ja zmiescilem na paznolkciu malego palca caly polwysep Valdes. Of course jest jeszcze cos takiego jak skala i koniec koncem przemierzylem niestety te lacznie 450 km w busiku marki Ford wraz z rozentuzjazmowanymi osobnikami w postaci Japonczyka z nieodlaczna kamera na piersiach, dwojki malomownych Francuzow (z racji ich ogolnie znanego zamilowania do angielskiego), Belga pokonujacego pustynne przestrzenie z prowiantem w plastikowej epie ( schlesich: torba) i kilkoma endemitami plci obojga nie budzacymi wiekszego zainteresowania plci odmiennej, a zwlaszcza mojej. Belg okazal sie byc niezlym freakiem, jezdzi juz 6 miesiecy, a ostatnie 2 tygodnie ze skrecona w gorach Patagonii kostka - respect. Byl wiec tym faktem rozdarty pomiedzy checia zobaczenia czegokolwiek, a nadwyrezeniem nieszczesnej konczyny jak Leopold stojacy przed uznaniem wyzszosci Flamandow nad Walonami lub odwrotnie (nota bene wylozyl mi tutaj koncepcje ze jedynym, ktory naprawde uwaza sie za Belga jest wlasnie krol)

Polwysep stanowi miejsce lezakowania nie tylko i wylacznie katolickich zwierzat, wyleguja sie tu rowniez foki, slonie i lwy morskie.
Wyleglem wiec i ja jako znany powszechnie wilk morski na przyjemnym sloneczku i rownie przyjemnym wietrze ok 7st B. Wow, a katamarany smigaly tylko bzziiiuuuut... Jak zwykle not enough time to do everything. Odbije sobie nad cieplejszym morzem...
Walczac z niewyspaniem z powodu wczorajszych bluesowych ekscesow uskutecznionych z chopem z US i argentynskim harmonijkarzem nie umknela mi jednak dziwnie znajoma rejestracja jednego ze stojacych camperow z literka D na przedzie.
Starsza para przemilych sasiadow zza Odry przemierzajaca Ameryke Poludniowa juz od 2 lat, oboje na emeryturze. Takie spotkania powoduja ze nie wyobrazam juz sobie siebie, o lasce, gdzies w szarym parku, przy partyjce szachow z anonimowym emerytem... Miec taka radosc zycia w tym wieku tego bym nam wszystkim zyczyl... Podrozuja juz lacznie z przerwami 20 lat, ich dzieci urodzily sie nawet w tym camperze, samorobce...



Przeslanie statkiem campera z Hamburga 600 EUR,
litr benzyny 1.8 zl,
przezyc to: bezcenne...


No wiec wykrakalem. Piwo sprzedaja juz w 1 l butelkach (ok 0.970). Ale naprawde w tym przypadku prawie nie robi tu zadnej roznicy...


Z wyjatkiem miast kolonialnych, zalozonych przez Hiszpanow, Portugalczykow i pozniejszych np przez imigrantow z Walii wiekszosc nowych miast urbanistycznie zalozono na bazie szachownicy. Ulice krzyzujace sie pod katem prostym tworza regularne kwadraty -kwartaly niskiej zabudowy. Rownolegle do siebie ulice sa jednokierunkowe przy czym ruch na kazdej sasiadujacej biegnie w kierunku przeciwnym, poza glowna ulica w miescie. Korzystanie z punktow orientacyjnych jest mocno ograniczone bo wiekszosc domow wyglada podobnie. Oczywiscie sie zgubilem, a pani mowila wezcie plan, a ja nie wzialem planu, ani spiworka... Ja wiedzialem ze tak bedzie...

Jutro dalej na poludnie. Ciesnina Magellana, Torres del Paine, El Calafate, El Chalten, Cerro Torre, Fitz Roy.
Tato jestem tu...

wtorek, 12 lutego 2008

Buenos Aires w taaangoo

Dotarlem kompletnie wykonczony. Jedna nieprzespana noc w autobusie, ktory mial ustawiona klimatyzacje na 14 st, druga na lotnisku w Sao naprzeciw plazmowego telewizora z kanalem sportowym (ale znam juz chociaz wszystkie tricki Ronaldinho). Ale warto bylo nie spac.
Hosteling International w samym centrum Buenos. Atmosfera bajkowa, 100 miejsc, english spoken pipula. Genaralnie argentynianie w przeciwienstwie do koscslonczykow z Brazylii angielskim wladaja przynajmniej w stolycy. Caly plan wieczoru dla gosci zostal mi wiec w ekspresie przedstawiony i bylbym glupi nie chcac poczuc pierwszoligowej goraczki na stadionie River Plate, zjesc standardowego 4 cm steka (Loma biala krowa z garbem), buchnac wyczekiwane argentynskie winko (Krzysiu Egri moze sie schowac).
Z zewnatrz pomyslalem stadion jak stadion. No ale jak wypelnil sie 40 tys bialo czerwonych koszulek zrobilo to wrazenie. Jak zaczeli spiewac wrazenie zamienilo sie w podziw, jak padla bramka bylo juz tylko ekstatycznie... Wygrzebalem z plecaka moj bialoczerwony proporczyk i zostalem riverplatowcem. Kilka znanych tu i owdzie niewyszukanych przyspiewek ulotnilo sie w eter z mojego gardla, wiec jak zapomnialem o mowionym polskim tak na jeden dzien angielski tez idzie w odstawke.


Mieszkam w centrum do San Telmo dzielnicy artystow jest kilka przecznic.Uliczne pokazy tanga byly w niedziele na kazdym rogu. Miasto i atmosfera jest absolutnie cudowna a architektura godna pozazdroszczenia. Evita Peron unosi sie nad miastem. Recoleta byla wiec obowiazkowa. OK znalem juz wyglad takich cmentarzy, ale to przeroslo oczekiwania. Bywa ze niejeden z nas mieszka na mniejszej powierzchni niz ci, ktorzy spoczywaja tu w swych grobowcach bazylikach.

Im dalej na poludnie tym piwo sprzedawane jest w wiekszych butelkach. Poczatki to 0.375, potem 0.5, potem pinta 0.66. Teraz Qilmes w Buenos sprzedaja w butelkach 0.75. Jakze relatywne jest wiec zdanie Wypilem kilka piwek. Jade wiec na poludnie. Bilet na Penisula de Valdes nad oceanem kupiony na dzisiaj. Ale do Buenos chce wrocic...

O bialych plastikowych krzeslach. Jeszcze naszla mnie taka dygresja. Koles, ktory opatentowal wzor tych plastikowych odlewanych fotelikow, ktore mozna spotkac wszedzie i w Europie, i Afryce i tu jest chyba miliarderem...

sobota, 9 lutego 2008

Pantanal

Brama do mokradel Pantanalu jest Campo Grande stolica Mato Grosso do Sul i gauchos hodowcow bydla. Rdzawoczerwona ziemia porosnieta zielona trawa tworzy niesamowicie plastyczne krajobrazy.Odmiennosc w podejsciu do gringo cechuje tu wszechobecne przekonanie, ze biali maja pieniadze. Scislej mieli pieniadze - chwil kilka w drogiej Brazylii skutecznie zaksiegowalo ponadbudzetowa ilosc USD po stronie strat. W kazdym razie gringos sa obiektem nieustajacych polowan miejscowych a to na papierosa, a to na pivo, a to na kilka reali. Okazuje sie jednak, ze i tu dzialaja slowa - klucze Joao Paulo Deus. Jestem juz swoj. Udalo mi sie nawet dostac piwo od barmana. Ciekawe czy im dalej na polnoc slowa te budza bardziej niechec ze wzgledu na stosunek Karola do teologi wyzwolenia. Sprawdze niebawem...
Rozlewiska dorzecza Parany sa imponujace. Rownie imponujaca jest ilosc moskitow, ktorych niestety zadnym ze znanych srodkow odgonic sie nie da. Od glownego nurtu rzeki ciagna sie nieprzerwane bagniska porosniete wodna roslinnoscia, a w bardziej suchych miejscach dzungla. Miejscowi majac za nic kajmany wylegujace sie na brzegu korzystaja z rzeki do woli. Wiec skoro oni moga to ja tez w towarzystwie krokodyli, piranii i poznanych Czechow pozwolilem sobie na splyw na detkach. Magicznie na srodku bagien odspiewalismy Jozina z bazin. (Polecili tez piosenke: Horolezec, horolezka, horolez detska).



Koniec koncem z opuchnietymi od ukaszen komarow nogami, rykiem malp w uszach, kolorami papug w oczach, bynajmniej nie krokodylowymi lzami i kawalkami piranii w zoladku czekam teraz na samolot do Buenos Aires...
Jeszcze troche o Brasil:
Jedzenie - wszechobecne na poludniu bifo. Befsztyki podawane w roznych wariacjach i wersjach. Standardowa porcja brazylijczyka: bifo, ryz, frytki, salata, fasola, pomidory, cerveja. Dla mnie niewchlanialna przy 35st upale. Pastel -koperta z ciasta francuskiego wypelniona mielona wolowina lub kurczakiem i pomidorami. I soki, w jednej z pijalni naliczylem 40 rodzajow. Aqua de Coco - cale schlodzone orzechy sprzedawane przy drodze z surfiarskich volksvagenow. Slomka do srodka i gotowe.
Fumar - pali sie praktycznie wszedzie. Choc w wielu barach wisza zakazy. Caly jeden duzy bok paczki papierosow zaopatrzono w zdjecia skutkow palenia. Jest wiec zdjecie zdechlego szczura , dziecka w sloiku z formalina po przedwczenym porodzie, faceta po operacji raka krtani , papierosa z niestrzepnietym popiolem impotencyjnie opadajacym ku dolowi. Jesli tylko moge pale wiec moje zdrowe skrety bez zdjec...

Kontrola narkotykowa. Wracalem autobusem spod granicy boliwijskiej. W Sao poblyszczeli mi przed nosem odznakami dwaj panowie o bezdyskusyjnych minach i zaproponowali wspolne przejrzenie zawartosci bagazu w poszukiwaniu koki. Chcac nie chcac rozbebeszylem sie na srodku dworca ku uciesze latynboskiego ogolu. Myslalem ze to wszystko, ale policja dysponuje tu takze takim dziurawiacym wszystko narzedziem w postaci wkretu. Wiec powkrecali mi sie w zasadzie we wszystkie czesci plecaka, bardzo uwaznie przygladajac sie ewentualnym pozostalosciom na spiralach. Malego plecaka nie ruszyli. No jakby zabrali sie za moj talk do stop mialbym ubaw po pachy... Okazalo sie ze jestem czysty...

poniedziałek, 4 lutego 2008

Foz do Iguazu, Campo Grande

No i wazne jest kupic bilet in advance. Niestety byly dopiero na kolejny dzien, wiec Pantanal musi poczekac. Ale co tam , zobaczylem za to argentynska strone i kawalek karnawalu.



Angielskie gentelmenstwo doprowadza mnie do szalu. Wraca sobie czlowiek zmeczony z wodospadow, pogaworzy przy barze, caipirinhi sie napije i spac isc musi bo kolejny dzien ciezki. A tu wchodzi taki jeden z drugim, wyciaga dezodorant i psika nim wokol, na tyle blisko moich stop, ze aluzja jest nadto czytelna. Wkurzyl mnie, wiec pierdole, niech sie meczy delikatnis... No ale jak go zobaczylem jak sie powozil rankiem po hostelu w szlafroku to.... OK, kupilem za to dodatkowy talk do stop... Nich maja satysfakcje




Jak miec szczescie do atobusow to tylko wtedy jak trzeba dotrzec nim w odpowiednie miejsce na czas. W Campo Grande mialem umowionego jeepa, ktory mial mnie zabrac juz w Pantanal. Mial...
Bus, swoja droga przyzwoity z klimatyzacja i super rozkladanymi fotelami, kilka rzeczy mial mniej przyzwoitych, ale ktorych, tego nie wiedzieli nawet kierowcy gdy nagle zaczal piszczec jakis alarm i silnik stanal. Jak zobaczylem jak juz zaczynaja od pasazerow pobierac wode mineralna aby cos tam podlac w silniku chcialem zaczac rozkladac namiot i dyskretnie schowalem swoja bezcenna butelke. Koniec koncem, ja przeciez i tak wiem co sie zepsulo... Autobus sie zepsul...
Przyjechalismy 3h po czasie pozostaje mi wiec zobaczyc piekne milionowe miasto i wziac udzial w paradzie karnawalowej... Jeep czeka na jutro. Dostalem tez hotel za free...

Brazylia jest najdrozszym krajem Ameryki. Dosc duzo kosztuja przewozy na odleglych trasach. Komunikacja miejska za to w mniejszych miejscowosciach jest zajebista i tania. Ale ten portugalski... Chociaz dzis juz w Campo Grande przy piwie z miejscowymi udalo sie troche sprawniej pomigac dlonmi...

Cos co zaskakuje to fobia zwiazana z segregacja odpadow. Kosze na wszystkie rodzaje smieci znajduja sie wszedzie - nawet przy oddawaniu talerzy po posilku. Przez pryzmat wycinki lasow amazonskich na pewno spektakularna przeciwwaga...

piątek, 1 lutego 2008

Impresje z Sao Paulo

Miasto-panstwo. Samowystarczalne do granic nieprzyzwoitosci. Piekne, wielkie, wysokie, zielone, multifacjalne - bezwzgledne, zabojcze, zepsute. Groza o ktorej sie slyszy mierzona jest w roznych miejscach iloscia patroli policji. Podobno bardziej nieprzewidywalne niz Rio (ale to tam przedwczoraj zastrzelono 7 osob w jednym tylko miejscu) . Szczerze mowiac to kazdy gringos czuje sie odprowadzany wzrokiem przez przesiadujacych na kazdym wazniejszym placu mlodych latino-gniewnych. Ale oczywiscie nalezy przestac na to zwracac uwage, najlepiej wbic sie w tlum i isc pewnym krokiem, nie wyciagac mapy na srodku drogi itp, itd. Szkoda tylko ze aparat musi byc w plecaku co bezwglednie wymogl na mnie policjant na Praca da Republica. No i uwaga na przejsciach dla pieszych. Ze wzgledu na ilosc rabunkow na skrzyzowaniach samochody przejezdzaja na czerwonym swietle...


Architektonicznie moze polozyc na kolana. Portugalska XVIII wieczna zabudowa poprzeplatana modernizmem i nowoczesnoscia, przepiekne panoramy z najwyzszego - 42 pietrowego budynku - Edificio Italia. Cudowny Teatro Municipal wbity pomiedzy szklane domy, bezdomnych i dwa patrole policji (Panie Zeromski nie udalo sie ani z domami , ani z Bezdomnymi). No i muzeum sztuki sakralnej Sao Paulo. Zbior brazylijskich barokowych rzezb i malarstwa, ktorego ilosci szukac ze swieca w Polsce.


Metro. Sprechen Sie Deutsch. Przyciagnalem jego uwage chyba zbyt europejskimi rysami. Moze slowa, ktore wypowiadalem zbyt znajomo swiszczaly mu w uszach. Szeroka blizna na zmarszczonym, prawym policzku... Pytanie Sprechen Sie Deutsch wyrwalo mnie z letargu. I nie wiem, nie wiem dlaczego odpowiedzialem po polsku, jakby spodziewajac sie reakcji... Nie zapomne jego wyrazu twarzy. Ale i lamanej odpowiedzi Dzjendobry. Miasta, ktore odwiedzil i nie widzial 60 lat zbyt znajomo nam brzmialy by budzic watpliwosci. Kiev, Lvov, Bucharest, Warschau... Przedstawil mi zone o indianskich rysach twarzy. Jego oczy sie nie smialy. Tylko usmiech i koszula przykrywaly tatuaze ktorych nigdy nie zmyje. Pozegnalismy sie ze zrozumieniem. Nawet w pelnym sloncu pod palmami dopasc moze historia...
W Bariloche w Argentynie jest hotel Orzel Bialy zbudowany przez zolnierza II Korpusu. Z rzezbionym orlem na fasadzie i bialo-czerwona flaga. Taki rodzaj mojej odpowiedzi na pytanie zadane w metrze wobec tych wszystkich ktorzy maja sie tu swietnie...

A pisze to juz z hosteliku przyy wodospadach Iguazu, ktore zobaczylem wczoraj. Ludzie nie maja tu odstajacych uszu i plaskich czol, bo niepowtarzalny szum i drobinki wody unosza sie w odleglosci tak dalekiej od wodospadu, ze skutecznie przypominaja czymze on jest. Zmylo to skutecznie moje wstecznictwo, poprawilem caipirinha, wymoczylem nogi w basenie. W barze leci Beautyful Day U2... Wiec do dziela.. Dzisiaj wybywam na pobliska najwieksza zapore wodna swiata i wprost na Pantanal trzydniowe lowy na krokodyle.