niedziela, 30 marca 2008
Tahiti, Moorea - Polinezja Francuska
czwartek, 27 marca 2008
Wyspa Wielkanocna - Wish You Were Here
Na kazdym kroku na wyspie spotykasz wyrazy goscinnosci... Idziesz do sklepu, ludzie sami zatrzymuja sie by podwiezc. Jak juz wsiadziesz , tak od serca dostajesz butelke wody... Wszystko z usmiechem, niewymuszone, normalne... I bedzie tak dlugo, bo sama kultura jest dosc zamknieta na ludzi z zewnatrz... Spotkalem moze jedno mieszane malzestwo...
W Wielka Sobote rezurekcja na nowoczesny sposob w miejscowej dyskotece w lokalnych rytmach... W efekcie misternie przygotowywane sniadanie wielkanocne zostalo zjedzone przez dwoch Polakow, bo jeden Belg sie gdzies zagubil, a Niemka o 5 rano wybyla na koniach wglab wyspy z poznanym chlopakiem Rapa Nui i wrocila nazajutrz po poludniu... Wiec zjedlismy sami te wszystkie jajka...
Pisze to juz z Polinezji, ktora jest duza, wilkomiejska i nieporownywalna. Na pewno nie lepsza... Wiecej relacji z tanszych miejsc (Auckland za dni kilka)...
piątek, 21 marca 2008
Zyczenia z Wyspy na Wielkanoc
Iorana Rapa Nui. Czesc Rapa Nui..Iorana i Wam... Dzis krotko, bo Wielki Piatek i nie tylko zoladek trzeba oszczedzac. Dla Was wszystkich zyczenia swiateczne z Wyspy Wielkanocnej. Mial byc film ale przy tej predkosci netu ladowalbym go do mojego odlotu...
Na razie nie mam slow na to aby okreslic jak jest tu cudownie. I jacy cudowni sa ludzie... Dzisiaj zdobylem swoja Golgote w niesamowitym upale najwyzszy wulkan Wyspy, tak sobie postanowilem, ze na czczo... Z planowanych 5 godzin zrobilo sie 10, bo przeszedlem cala wyspe wzdluz... Mam nadzieje, ze do niedzieli zmarchwychwstane... Jajka, zakupione, pisanki zrobione... Jestem po ostatniej wieczerzy wczorajszej ze zlowionej barakudy i wina... W niedziele msza o 9.00. Wam wszystkim przezyc, nie tylko transcendentych, podczas tych Swiat zycze... Wielu zajaczkow, duzych jaj i wszystkiego naj...
poniedziałek, 17 marca 2008
America del Sur - to juz jest koniec
I przchodzac przez to miasteczko uniwersyteckie, naraz zobaczylem Chrystusa na drzewie krzyczacego komiksowym dymkiem: Semana Grande... Tak, nawet nie zanotowalem ze zaczal sie... Ten tydzien... Wielki... Jedno kuszenie juz przeszedlem (przebieglem) z zamknietymi oczyma)... Nie bylo gory, nie bylo oliwek, Judasza takze (a swoje 30 srebrnikow wydalem in advance). Odnalazlem wiec gore najwyzsza w Santiago, 450m, zawierajaca park, zoo, i inne atrakcje na sobie, na ktora wjezdza kolejka i w ramch zobowiazania wszedlem na nia, zamiast bilet wykupic jak kazdy normalny... W ramach postanowienia... Wszedlem by oddac sie kontemplacji miasta z wysokosci... Subiektywnie moim 33 letnim umyslem i cialem - jakos tak komparatystycznie biblijnie to sobie ujalem... Na szczycie zamiast gaju oliwnego Matka stala Wielka, ktora przeciez jest tylko jedna... I saczylo sie Ave Maria... I zrobilo to na mnie wrazenie...
P.S Do Wielkiego Piatku pije tylko wode, chodze boso i leze krzyzem... na wyspie...
piątek, 14 marca 2008
Peru, Cusco, Machu Picchu,
Jednak zamiast zwiedzac kamienie postawione przez Inkow na Machu, tym bardziej, ze pogoda nie zachwycila,
W komitywie nie mniejszej spedzilismy wieczor... Pisco sour z zepsutego jajka smierdzacego na odleglosc wystraszylo na tyle nasze zoladki aby przekonac wspolbiesiadnikow, ze najlepsza obrona jest atak. Mocny polski atak... Tak oto odkazilem, odnaleziona gdzies na polce knajpy, Wodka Wyborowa (tak!) amerykansko-koreanskie relacje na tyle, ze Khang byl w stanie zaakceptowac amerykanskie bazy wojskowe w Korei, Haether dwoch palaczy papierosow Inca w jej towarzystwie, a ja cholerne wizy do Stanow (o dzieki Ci chociaz Kanado)...
No ale do Cusco wracac trza, bo samolot z Santiago juz wkrotce... Mali uliczni sprzedawcy czegokolwiek tu sa odmienni niz w Afryce, czy krajach arabskich (nie ma My, friend, best price for you). Choc dziecieca wyobraznia podpowiada ze empatia najlepszym srodkiem zdobycia klienta. Sprzedaja wiec pocztowki, zagaduja, przebrani w stroje indianskie z malymi owieczkami i pieskami pozuja do zdjec. Ten jeden, spotkany rano po przyjezdzie do Cusco z indianskim zakurzonym plecaczkiem i brudnymi rekami, w ktorych niestandardowo trzymal domowa wage, smutno spuscil oczy po moim No gracias. I ta jego niekonwencjonalnosc i moja bezpardonowosc chodzila mi smutno po glowie. Nie przypuszczalem, ze w nocy, gdy bede czekac na autobus juz do Arica w Chile, ten sam spotkany wczesniej chlopak, lapczywie bedzie wcinal moje ciastko z kremem popijajac herbata. Caly dzien chodzil bidok z ta waga po miescie. Bus terminal byl na jego przeciwleglym krancu. Wazac moje corazon, jak powiedziala Sylvia zza baru, na swojej wadze mierzyl nas wesolym, ale zmeczonym spojrzeniem. Poczulem sie lzejszy...
P.S. Waze 70 kg
sobota, 8 marca 2008
Yo Boliviajo - Salar de Uyuni, Titicaca
Tozsamosc.
Nieodparcie nasuwal mi sie obraz z nie tak dawnych lat gdy slaskie Omy w ludowych strojach szly na niedzielno msza. Nie ma juz blekitnych spodnic na Slasku. Tak i tu meloniki znikaja w tlumie unisexowo ubranej mlodziezy... Czym jest zatem nasza tozsamosc? Tym co sami sobie narzucimy... czy tym co ktos nam... I nadal zadaje sobie to pytanie bedac juz w Cusco, stolicy Inkow, gdzie inkaskie budowle rozmieniono na drobne wznoszac z ich kamieni kilkanascie kosciolow i wysluchawszy mszy w jezyku Quechua.
Boliwia ma wszystko naj... Najwieksze solnisko swiata, najukochanszego prezydenta (potrety Evo Moralesa wisza wszedzie, na kazdym wolnym kawalku muru wymalowane hasla Evo Presidente) wprowadzajacego indianski socjalizm, najwyzej polozone miasto Potosi, najwyzej polozone zeglowne jezioro swiata.
Titicaca. Zatrzymalem sie w Copacabana nad jeziorem swiadomie rezygnujac z peruwianskiego Puno. Male nieskazone miasteczko, bijace dawnym rytmem, ze swiniakami biegajacymi po ulicach. I stara Indianka na brzegu ze swoja lama, przy ktorej usiadlem ogladajac zachod slonca, ja wyciagnalem czekolade, ona liscie koki do zucia, i bez slow doszlismy do porozumienia w handlu wymiennym. Naprawde to dziala... Kupilem wiec sobie dnia nastepnego w tutejszym spozywczaku towar w postaci ciasteczek z koka oraz tofikow ciagutkow z tymze materialem co skutecznie odstraszylo bol glowy...
Zeglowne, zeglowne, ale nie dla wszystkich. Szanowny wlasciciel osprzetu plywajacego owszem zaproponowal mi labedzie- rowerki wodne, ale zaglowki dac nie chcial samemu, niepewnemu. Wicie, rozumicie... Coz kajak tez dobry. Przeslalomowalem wsrod labedzi, ale... wyplynalem poza bojke, zawrocili gwizdkami... Dla zrownowazenia zepsutego nastroju pokazalem wszystkim jezyk... Tylko gdzies tam sie w oddali gaflowy zagiel bieli... Na plywajace wyspy indian nie wystarczylo mi czasu...
Nie szkodzi. Gdy w podrozy zalujesz miejsc ktorych nie widziales nie masz satysfakcji z tego co juz ogladasz...