wtorek, 1 lipca 2008

Smierc w Varanasi...

Jedno z najswietszych miast hinduizmu... Miejsce smierci i ponownych narodzin... Cyklu w realnym swiecie odczuwalnym slodkawym dymem kremowanych cial, wilgocia brudnoszarej wody Gangesu i nieskonczonoscia mantry odbebnianej w kazdej ze swiatyn... Dziwne... Tajemnicze...Niezrozumiale...Obce... Na swoj sposob piekne...
Pociag opozniony o 5 godzin... Wszystko spi gdy przyjezdzam... Stare miasto o drugiej w nocy straszy iloscia zaulkow, slepych, waskich uliczek, na ktorych przy braku oswietlenia trudno ominac spiacych pokotem Hindusow i nie wdepnac w cos rownoczesnie...Nie daj Boze w swieta krowe, lub nie daj tym bardziej Boze w krowie odchody... Nie wiem czego jest tu wiecej, tych spiacych wszedzie ludzi, krow, czy krowiego lajna... Jedyne swiatlo, ktore prowadzi do mojego hotelu to luna ognia znad rzeki...Wysoki poziom wody spowodowal, ze obecnie jest tylko jedno miejsce w ktorym kremuje sie ciala... W niemonsunowej porze robi sie to wprost na schodkowatym brzegu...
Widok z tarasu hotelowego (obiad w pierwszy dzien smakowal slodkawo, niekoniecznie z powodu przypraw, bardziej z powodu dymu)Miejsce, ktore zapamietam ze wzgledu na moj nadpobudliwy dokumentalizm... Oczywiscie kremacja jako przypieczetowanie ponownych narodzin nie powinna byc fotografowana... Zla karma dla kolejnego zycia... Tymczasem w okolicy paletaja sie mlodziency oferujacy dogodne miejsce do chociaz jednego ujecia z dachow pobliskich budynkow... Przyjacielscy, uczynni... Mowie, czemu nie... Skoro widzialem pocztowki z tlacymi sie cialami to nie takie to az zakazane...Zaden ze mnie swietokradca... Wokol pelno drewna... Tartak, to malo powiedziane... Do spalenia jednego ciala potrzeba go 300kg... Gdzie drwa rabia tam wiory leca, stara prawda... Upal... Potliwy, lepki - spotegowany goracem 15 stosow z ludzkimi zwlokami na wyciagniecie reki... Chlopak prowadzi na dach najblizszego budynku i niemilosiernie nawija... O Japonczykach co z nim (czyt. dzieki niemu) tutaj krecili film dokumentalny, o dziadku, ktorego spalili w zeszlym miesiacu, o siostrze, ktora umarla bedac w ciazy i zostala bez spalenia splawiona Gangesem... No przewodnik pierwsza klasa... Tu nie rob zdjecia, tu rob zdjecie, tu lepiej, tam gorzej... Profesional.. Teraz... Tu mozesz... Ciala widac stad...Mowi...Obracam sie na wszystkie strony... Jedno z ukrycia, wystarczy, OK, dwa... Dobra idziemy... Obracam sie... Chlopaka nie ma... Jest za to pieciu innych...Zdecydowanie wiekszych i mniej przyjaznych... I co taki madry jestes?... Z ukrycia zdjecia robisz?...Nie respektujesz hinduskiej religii i kultury?... W zeszlym tygodniu policja zamknela w wiezieniu 2 izraelczykow za to na 6 miesiecy... Troche mi szczeka opadla... Szesc miesiecy? Kupa czasu... Kurde... Na ryzu tylko... Z jakims joginem, ktory bedzie na mnie cwiczyl kamasutre? Nigdy... Znaczy co ja robie? Jakie zdjecia robie ja? Zadne tam... Takie co mozna - to powiedzial ten przemily gentelmen, ktory wlasnie wzial dupe w troki... (jak cie znajde to ci stamtad jeszcze nogi powyrywam s..synu - mysle). Jeden mnie szarpie... Pokaz zdjecia!... Przewijam je w aparacie tak aby pokazac pierwsze na karcie jeszcze z Tajlandii... Nie trafiam... Na pierwszym planie plonacy stos...Idziemy na policje... Wola jeden... Drugi mnie szarpie... Trzeci gdzies dzwoni... Ja usiluje dyskutowac... Znam aparat na pamiec... Strzalka w gore... Pokretlo... Znaczy: usun... Jest... Udalo sie... Jedno niepostrzezenie poszlo w kosmos... Kombinuje z drugim zdjeciem... Caly czas dyskutuje, ze powinni informowac... Mowic wprost co zakazane... Ze ich karma rowniez na tym cierpi... Ze jak wejda do kosciola tez nie beda wiedzieli co zrobic... Kolejny z nich zaczyna mnie szarpac... Usuwasz zdjecia? Dzwonie do mojego szefa... No, teraz wyraznie zobaczylem siebie w pozycji kwiat lotosu w indyjskim wiezieniu... W zasadzie swoj tylek... Never... Ale kurna jestem na trzecim pietrze...
Miejsce: Dach budynku na drugim planie
Do Gangesu skakac nie bede... Juz chyba wole wiezienie... Nic to ze inni sie kapia wsrod plywajacych nog i zawiniatek z noworodkami... Gosc lapie za moj aparat... MOJ aparat... Szarpiemy sie... MOJ aparat... On trzyma za tasme ja w miedzyczasie usuwam drugie zdjecie...
Zjawia sie szef z potezna rozga, za nim drugi... Wszyscy krzycza... Ja caly czas swoje... Gosc mowi ze idziemy na policje... Szarpia mnie trzy osoby... Albo policja albo dofinansowanie swiatyni... Dofinansowanie? 10000 rupii? Na glowes chopie upadl... Idziemy na policje mowie... Jedyne wyjscie aby wydostac sie z tej trzypietrowej pulapki... Zaczynam schodzic... Dwoch przede mna pieciu za mna... Pierwsze pietro... W miejsce dofinansowania chca mnie zaciagnac... Widze ze bardziej zalezy im na pieniadzach... Policja - upieram sie wyszarpujac rownoczesnie... Jestem pierwszy... Schodze na dol... Spodziewam sie tlumu... Nie ma nikogo... Nikt za mna nie biegnie... Banda naciagaczy - kwituje hotelowy recepcjonista... Caly kolejny dzien deszczowo obserwuje raz to miejsce mojej kazni i ponownych narodzin albo niekonczacy sie mecz krykieta na dachu sasiedniego budynku... Dym przygasl...

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Hej Kriss
Zalegamy w Pushkarze, Ula nie czje sie najlepiej wiec bedziemy tu jeszce kilka dni.

Daj znac jesli jestes w okolicy.

Lukasz / El Camino

Anonimowy pisze...

Pisz na maila - direktone@yahoo.com