środa, 11 czerwca 2008

India po raz pierwszy

Przedsmak Indii ma sie juz na lotnisku w Bangkoku... Lot opozniony o 6 godzin z powodu strajku w Kalkucie... Miasto rzadzone przez komunistow slynie z tego typu akcji... Kolej zdecydowanie stoi przez dwa dni... Jestesm uwieziony w Hotelu Paragon... Cale szczescie nie wszyscy biora strajk na powaznie i niektore sklepiki i kawiarenki w pokolonialnych pieknych budynkach sa otwarte... Do czasu az nie przechodza lotne kontrole strajkujacych... Wtedy zaluzje witryn na calej uliczce opadaja z hukiem, a wszyscy klienci jedza, pija spokojnie w srodku zamknietej rzekomo jadlodajni... Tak, zaluzje rzecz potrzebna... Trzeba miec tez zaluzje na oczach, albo gruba skore aby przechodzic w miare obojetnie wobec wszechobecnej ulicznej nedzy...
I nos zatkany w wielu miejscach... Taka jest rola pariasow... Mother Teresa wiedziala jakie miasto wybrac...


Dzieci w deszczu przed domem dla umierajacych Matki Teresy

Ale coz to za zycie bez wszystkich zmyslow...Moje walcza by czuc... Tak czy inaczej miasto jest klimatyczne... I cholernie wciaga...Zapach Indii to tez uliczne jadlodajnie... Unoszacy, mieszajacy sie z odorem miasta zapach curry...

Spotykam Polakow Jedrka i Justyne, w hotelu dolacza Jacek, dwa strajkowe dni spedzamy razem snujac sie po miescie i chlonac...I poznajac... Ociekjaca krwia swiatynia Kali po ofierze z owcy zlozonej tuz przed nami... Krew ocierana z policzkow, chmary psow i kotow zlizujace wszystko z czeronej ziemi... I zal ze nie znam w ogole tej kultury... Nie odrozniam Shivy od Krishny, Vishnu od Brahmy... Mam nadzieje sie poprawic...Ten mistycyzm ma w sobie cos nie dajacego przestac o nim myslec... Rytualy, ktore niewiele mi mowia powtarzane od tysiecy lat...
Idziemy do kina po kolana w wodzie... Przedmonsunowe ulewy zamieniaja miasto w Wenecje... Zamiast lodek unosza sie na powierzchni wody calodzienne smieci: resztki pozywienia, zdechle szczury, papierzyska... Zamiast Dozow lokalni szemrajacy w skleconych drewnianych sklepikach watazkowie... Nie wiesz na co trafi noga, dziure, czy czy cos innego...Nie zdazylismy na hymn, przed filmami zawsze graja indyjski hymn... Mimo to staje sie zabawnie...
Film okazuje sie byc dla doroslych... Przy czym jedyny fetyszem w nim sa stopy... Stopy z lewej, stopy z prawej, stopy na gorze, stopy na dole... Dobrze ze mamy lokalny przysmak kupiony w sklepie zza krat... Monk Whisky...Bo bysmy nie wytrzymali napiecia...Nocne Polakow rozmowy do trzeciej nad ranem przerodzily sie w wypad w porannej mgle i promieniach wstajacego slonca w targowa wstajaca leniwie do zycia dzielnice Kalkuty... O szostej rano mecz w pilke z zapoznanymi miejscowymi chlopakami po kostki w blocie... Byly junior Lecha przeciw trampkarzowi GieKSy... I dopiero teraz mozna isc spac... Zycie wszedzie jest takie samo... Rozlaczylismy sie tego samego dnia... Pojechalem do Darjeeling... Po raz pierwszy sprobowac zobaczyc Himalaje i Kangczendzonge... Niestety monsun nadchodzi duzymi chmurami... Czarnymi chmurami... Widac nic...

Brak komentarzy: