piątek, 13 czerwca 2008

Gurkha Land - Darjeeling

Nocny pociag do Darjeeling dawal nadzieje na pierwszy widok Himalajow... Domowe gory ksiazek o Zdobywcach zamieniaja sie w rzeczywistosc... Darjeeling lezy w West Bengal i jest znany z herbaty, ktora po angielskich okupantach przejely miejscowe firmy i Kangczendzongi trzeciej gory Ziemi. W wiekszosci zamieszkuja go i okoliczne miejscowosci (Mirik, Siliguri) Gurkhowie - rdzenni mieszkancy Nepalu... Waleczni mieszkancy... Jedna z najbardziej bitnych formacji swiata...Tez wachali czerwone maki... Od lat takze w sluzbie Jej Brytyjskiej Krolewskiej Mosci... Nie zdawalem sobie sprawy ze trafilem na goracy okres w West Bengal...Gurkhowie chca ustanowic swoj niezalezny stan w Indiach czujac sie wyzyskiwani przez Bengali... Niestety... W niedziele rano miasto jest jeszcze nadzwyczaj spokojne, ale nie wiem , ze juz trwa strajk... Tak, kolejny strajk... Kurna... Od wieczora ludzie zaczynaja sie gromadzic w roznych miejscach z flagami, na ktorych skrzyzowane gotowe do boju noze Gurkhow maluja ich zadziornosc... Poczatkowo wszyscy myslelismy, ze to takie strachajlo, strajk jak w Indiach, z pewnymi niesubordynacjami ale.... Wieczorem ogloszony zostal strajk dwudniowy od godz 6AM- 18PM kazdego dnia. Oznaczalo to zamkniecie najmniejszego nawet geszeftu.... Pierwszego dnia blokada transportowa, a ze miejscowosc jest na wys 2500 i prowadzi tam jedna droga, wiec bylo to latwe... Drugiego dnia transport mial zostac odblokowany. W odroznieniu od Kalkuty tu wszystko jest zamkniete, restauracje, sklepy, nic do zarcia, zadne blagalne gesty nie byly brane pod uwage... Jeepy z powrotem w doline nie jezdzily... Nic to, zobaczylem zielona plantacje herbaty i mleczna biel nieba w miejscu gdzie powinna byc Kangczendzonga... Monsunowe chmury snuly sie po miescie jako jedyne stwarzajac wrazenie ruchu... Popoludniowy wiec z plomienna przemowa szefa partii Gurkhow konczy sie ogloszeniem strajku p e r m a n e n t n e g o od dnia nastepnego... Strajku do skutku, ktory trwac moze tydzien, dwa, miesiac...
Kilka takich strajkow juz bylo...Jestem uwieziony... 50 km od najblizszego miasta bez mozliwosci wyjazdu... Jako ze po Ogorkhowsku nie umie, nie zrozumialem, ze w ten dzien po 18 jeszcze mozna bylo wyjechac i poszedlem zwiedzac dalej

Sytuacje klaruja mi w hotelu o 20... Szybkie pakowanie, proba wyszarpania jakiegokolwiek jeepa. Po pierwsze jeepow juz nie bylo, po drugie nawet jesli to ceny wzrosly stukrotnie !!! z 70 rupii do 7000 rupii tj z 2USD na 200USD. Busy zamienily sie w ludzkie kiscie winogron... Na dodatek w monsunowym deszczu... Wiec spokojnie wrocilem do hotelu, gdzie dnia poprzedniego porazke Polakow ogladelem, zeby zobaczyc pograzanie kolejnego zespolu przez inny... Miasto zamarlo... Oflagowane rzedy jeepow spelniaja teraz funkcje barykad... Bez pozwolenia nie przecisnie sie nawet prywatny motocykl... O 6 rano z poznanym Angolem odwiedzamy posterunek policji. Zeby dali pozwolenie wyjazdu... No ale jak przy policjancie stoi stajkujacy to sie policjant takie pozwolenie wydac boi... Majac w pamieci wysadzenie w powietrze kolegow sprzed pol roku... Kieruje nas do biura partii Gurkhow... Angol mine ma straszna- wieczorem pociag do Delhi, bilet w reku... Mnie tam wsio rawno ostatecznie zejde na piechote te 50 km. Taki treking niezamierzony...Stoimy przed biurem partii z innymi... Biuro jakies 40 min na piechote od centrum miasta... Dobrze.. malo ludzi wpadlo na taki pmysl jak my... Znam wyglad szefa partii z jego przemowy... Szczesliwie wylawiam go z tlumu i sledze az do biura z kilkoma jeszcze miejscowymi chcacymi sie wydostac...Jakbym widzial scene z Alternatywy 4 najpierw boss wsrod ludzi odpala kadzidelko i hold sklada Kali bogini lub innemu zmetamorfozowanemu bogu... A potem po kolei zaczyna odmawiac wszystkim jakichkolwiek pozwolen... Przy mnie odmawia wyjazdu chorej kobiecie... Wiec mu gadke strzelam, ze Polska, ze 40 lat walki z Rosjanami, takimi samymi sposobami, ze nigdy obcokrajowcow w ten sposob... Widze ze bladzi wzrokiem od wizerunku Kali do tego co za oknem... Miga mi haslo ze sztandaru Gurkhow: Lepiej umrzec niz byc tchorzem... Chyba w tym przypadku raczej ich dotyczy...Poddaje sie... Tym bardziej, ze Angol, ktory wlasnie doczlapal patrzy na mnie jak na debila...Flegma jedna... Szef stwierdza ze musimy isc na policje...Ale my wlasnie stamtad...Skierowali, do najwazniejszej osoby - lechcemy proznosc... Zacieta twarz odmawia dalszej wspolpracy... Calosc trwa jakies 3h. Wracamy do hotelu... Tysiace roznych wersji... Podpowiedzi wydostania sie... W sumie zawsze rzad cos tam organizuje... Po dwoch godzinach siedzenia wycedzona wiadomosc... Gdzie??? Przy Police Headquarter... Szkoda ze bylismy na innym posterunku... Wracamy do miasta... Caly czas taszczymy plecaki...A tam tlum ludzi w podobnej sytuacji... Rzad West Bengal organizuje 10 busow do zwiezienia czesci ludzi... Akcja kieruje lokalny Adolf...

W sumie nie dziwne...

Reszta moze miec niezaplanowane miesieczne wakacje bez jedzenia...Wpisuje sie na liste... Jestem 45...Na pewno sie uda...Czekamy... Busow niema... Atmosfera gestnieje... Ilosc ludzi tez...Zlosc nie pomaga, spokoj tym bardziej... Przyjezdza tylko 6 rozklekotancow...Wszyscy nie wejda... Lokcie... Jak wazne sa lokcie... Wbijamy sie w autobusy... Strajkujacy wala po blaszanej pseudokaroserii...Ruszamy dopiero po 2 godzinach... W Siliguri skad mialem jechac do Nepalu jestesmy o 22... Oto moje pierwsze piec dni w Indiach... Nepal, niech stanie sie Nepal...

Brak komentarzy: