wtorek, 26 lutego 2008

Chile - Puerto Natales , Torres del Paine

Krociutko...
Chile przywitalo mnie rzesistym deszczem, mgla i drzewami jednoznacznie wskazujacymi gdzie jest morze.Wiejacy wiatr ogolocil je z lisci i konarow. Nawet ludzie zdawali sie chodzic pochyleni w jedna strone, jakby chcac pozbyc sie tych potokow deszczu lejacych sie z nieba przez rekaw. Zapach morza uderzyl w nozdrza pobudzajac emocje...Znalazlem knajpke tylko dla palacych i uraczylem sie podwojna porcja bifa w sandwiczu oraz piwem Austral, co przycmilo wszelkie inne osobliwosci.

Wyjatkowo dobry humor mnie opanowal... Mimo kontroli osobistej na granicy wszystkich 40 pasajeros naszego busa. Maja jakiegos hopla na punkcie przewozenia zywych zwiarzat, owocow i miesa. Nic to - przemycilem wiec do Chile argentynskie parowki. I dobrze bo ceny tu dosc wygorowane oglednie mowiac. Kobita w agencji, w ktorej kupowalem bilet do parku narodowego nie bez dumy (nie wiem z czego) powiedziala ze Chile to jest taka Wielka Brytania Ameryki Poludniowej. Nawet Amerykanie za mna w autobusie z nuta przerazenia szeptali: ten dollars, ten dollars, za te paczke chipsow i niesmiertelne dwie cole trzymane na kolanach... Wiec zatowarowalem sie w sklepie na dni kilka w gorach i przede mna pieciodniowa wedrowka i namiotowanie wsrod bazaltowych wiez Torres del Paine...


I jesli Adam zrobil blad uzyczajac swego zebra. I jesli Ewa zostala z ogryzkiem w rece... To moze wlasnie po to... co tu mozna zobaczyc...Dzieki za raj utracony, ten wydaje sie byc wspanialszy...


























Ale... Ten jeden pierdolony kamyczek, na drodze szerokiej, ten jeden na ktory nadepnac musialem. Jeden powie taka karma, drugi ze tak byc musialo, a ja powiem patrz kretynie pod nogi. Prawa kostka z chrzestem oznajmila, ze tego dnia poprawnie juz pracowac nie bedzie. Juz kiedys pozbawila mnie wakacji na trzy tygodnie zlamana bedac, wiec spodziewalem sie najgorszego. Pierwsze trzy kroki powiedzialy jednak to tylko skrecenie i pozbawila tylko jednego dnia. Wiec z ta skrecona kostka klnac na czym swiat stoi przetreptalem te ok 50 kilometrow na jakie sklada sie szlak zwany W.

Jutro rano do Puerto Montt na plaze tam moze internet podziala lepiej bo tutaj to koszmar. I tak blog to jedyna strona, ktora moge otworzyc...Nawet maili odczytac nie moge... Choc ostatnio to pisze do mnie glownie Expander...?



1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Piekne zdjecia i wspaniałe komentarze, tylko pozazdrościć takiej wyprawy. Rodzina z Krakowa serdecznie Cie pozdrawia.