sobota, 9 lutego 2008

Pantanal

Brama do mokradel Pantanalu jest Campo Grande stolica Mato Grosso do Sul i gauchos hodowcow bydla. Rdzawoczerwona ziemia porosnieta zielona trawa tworzy niesamowicie plastyczne krajobrazy.Odmiennosc w podejsciu do gringo cechuje tu wszechobecne przekonanie, ze biali maja pieniadze. Scislej mieli pieniadze - chwil kilka w drogiej Brazylii skutecznie zaksiegowalo ponadbudzetowa ilosc USD po stronie strat. W kazdym razie gringos sa obiektem nieustajacych polowan miejscowych a to na papierosa, a to na pivo, a to na kilka reali. Okazuje sie jednak, ze i tu dzialaja slowa - klucze Joao Paulo Deus. Jestem juz swoj. Udalo mi sie nawet dostac piwo od barmana. Ciekawe czy im dalej na polnoc slowa te budza bardziej niechec ze wzgledu na stosunek Karola do teologi wyzwolenia. Sprawdze niebawem...
Rozlewiska dorzecza Parany sa imponujace. Rownie imponujaca jest ilosc moskitow, ktorych niestety zadnym ze znanych srodkow odgonic sie nie da. Od glownego nurtu rzeki ciagna sie nieprzerwane bagniska porosniete wodna roslinnoscia, a w bardziej suchych miejscach dzungla. Miejscowi majac za nic kajmany wylegujace sie na brzegu korzystaja z rzeki do woli. Wiec skoro oni moga to ja tez w towarzystwie krokodyli, piranii i poznanych Czechow pozwolilem sobie na splyw na detkach. Magicznie na srodku bagien odspiewalismy Jozina z bazin. (Polecili tez piosenke: Horolezec, horolezka, horolez detska).



Koniec koncem z opuchnietymi od ukaszen komarow nogami, rykiem malp w uszach, kolorami papug w oczach, bynajmniej nie krokodylowymi lzami i kawalkami piranii w zoladku czekam teraz na samolot do Buenos Aires...
Jeszcze troche o Brasil:
Jedzenie - wszechobecne na poludniu bifo. Befsztyki podawane w roznych wariacjach i wersjach. Standardowa porcja brazylijczyka: bifo, ryz, frytki, salata, fasola, pomidory, cerveja. Dla mnie niewchlanialna przy 35st upale. Pastel -koperta z ciasta francuskiego wypelniona mielona wolowina lub kurczakiem i pomidorami. I soki, w jednej z pijalni naliczylem 40 rodzajow. Aqua de Coco - cale schlodzone orzechy sprzedawane przy drodze z surfiarskich volksvagenow. Slomka do srodka i gotowe.
Fumar - pali sie praktycznie wszedzie. Choc w wielu barach wisza zakazy. Caly jeden duzy bok paczki papierosow zaopatrzono w zdjecia skutkow palenia. Jest wiec zdjecie zdechlego szczura , dziecka w sloiku z formalina po przedwczenym porodzie, faceta po operacji raka krtani , papierosa z niestrzepnietym popiolem impotencyjnie opadajacym ku dolowi. Jesli tylko moge pale wiec moje zdrowe skrety bez zdjec...

Kontrola narkotykowa. Wracalem autobusem spod granicy boliwijskiej. W Sao poblyszczeli mi przed nosem odznakami dwaj panowie o bezdyskusyjnych minach i zaproponowali wspolne przejrzenie zawartosci bagazu w poszukiwaniu koki. Chcac nie chcac rozbebeszylem sie na srodku dworca ku uciesze latynboskiego ogolu. Myslalem ze to wszystko, ale policja dysponuje tu takze takim dziurawiacym wszystko narzedziem w postaci wkretu. Wiec powkrecali mi sie w zasadzie we wszystkie czesci plecaka, bardzo uwaznie przygladajac sie ewentualnym pozostalosciom na spiralach. Malego plecaka nie ruszyli. No jakby zabrali sie za moj talk do stop mialbym ubaw po pachy... Okazalo sie ze jestem czysty...

Brak komentarzy: