czwartek, 14 lutego 2008

Peninsula de Valdes

Jak przystalo na kraj katolicki... Pojechalem ogladac pingwiny. W poblizu Puerto Madryn jest kolonia ok 60 tys sztuk. Puerto Madryn lezy mniej wiecej w polowie odleglosci miedzy Buenos Aires a Ziemia Ognista, wiec aby nie meczyc sie 36 godzinnym busowaniem wysiadlem tutaj. Moja mapka Argentyny wskazywala jednoznacznie, ze wystarczy wypozyczyc rower i sie objedzie sie i sie zobaczy sie... Jak Aniol w Alternatywach trzymal w palcach Honduras, tak ja zmiescilem na paznolkciu malego palca caly polwysep Valdes. Of course jest jeszcze cos takiego jak skala i koniec koncem przemierzylem niestety te lacznie 450 km w busiku marki Ford wraz z rozentuzjazmowanymi osobnikami w postaci Japonczyka z nieodlaczna kamera na piersiach, dwojki malomownych Francuzow (z racji ich ogolnie znanego zamilowania do angielskiego), Belga pokonujacego pustynne przestrzenie z prowiantem w plastikowej epie ( schlesich: torba) i kilkoma endemitami plci obojga nie budzacymi wiekszego zainteresowania plci odmiennej, a zwlaszcza mojej. Belg okazal sie byc niezlym freakiem, jezdzi juz 6 miesiecy, a ostatnie 2 tygodnie ze skrecona w gorach Patagonii kostka - respect. Byl wiec tym faktem rozdarty pomiedzy checia zobaczenia czegokolwiek, a nadwyrezeniem nieszczesnej konczyny jak Leopold stojacy przed uznaniem wyzszosci Flamandow nad Walonami lub odwrotnie (nota bene wylozyl mi tutaj koncepcje ze jedynym, ktory naprawde uwaza sie za Belga jest wlasnie krol)

Polwysep stanowi miejsce lezakowania nie tylko i wylacznie katolickich zwierzat, wyleguja sie tu rowniez foki, slonie i lwy morskie.
Wyleglem wiec i ja jako znany powszechnie wilk morski na przyjemnym sloneczku i rownie przyjemnym wietrze ok 7st B. Wow, a katamarany smigaly tylko bzziiiuuuut... Jak zwykle not enough time to do everything. Odbije sobie nad cieplejszym morzem...
Walczac z niewyspaniem z powodu wczorajszych bluesowych ekscesow uskutecznionych z chopem z US i argentynskim harmonijkarzem nie umknela mi jednak dziwnie znajoma rejestracja jednego ze stojacych camperow z literka D na przedzie.
Starsza para przemilych sasiadow zza Odry przemierzajaca Ameryke Poludniowa juz od 2 lat, oboje na emeryturze. Takie spotkania powoduja ze nie wyobrazam juz sobie siebie, o lasce, gdzies w szarym parku, przy partyjce szachow z anonimowym emerytem... Miec taka radosc zycia w tym wieku tego bym nam wszystkim zyczyl... Podrozuja juz lacznie z przerwami 20 lat, ich dzieci urodzily sie nawet w tym camperze, samorobce...



Przeslanie statkiem campera z Hamburga 600 EUR,
litr benzyny 1.8 zl,
przezyc to: bezcenne...


No wiec wykrakalem. Piwo sprzedaja juz w 1 l butelkach (ok 0.970). Ale naprawde w tym przypadku prawie nie robi tu zadnej roznicy...


Z wyjatkiem miast kolonialnych, zalozonych przez Hiszpanow, Portugalczykow i pozniejszych np przez imigrantow z Walii wiekszosc nowych miast urbanistycznie zalozono na bazie szachownicy. Ulice krzyzujace sie pod katem prostym tworza regularne kwadraty -kwartaly niskiej zabudowy. Rownolegle do siebie ulice sa jednokierunkowe przy czym ruch na kazdej sasiadujacej biegnie w kierunku przeciwnym, poza glowna ulica w miescie. Korzystanie z punktow orientacyjnych jest mocno ograniczone bo wiekszosc domow wyglada podobnie. Oczywiscie sie zgubilem, a pani mowila wezcie plan, a ja nie wzialem planu, ani spiworka... Ja wiedzialem ze tak bedzie...

Jutro dalej na poludnie. Ciesnina Magellana, Torres del Paine, El Calafate, El Chalten, Cerro Torre, Fitz Roy.
Tato jestem tu...

Brak komentarzy: