Koty. Dzika strona miasta. Nieujarzmiona niczyją ręką. Niepoddająca się czułości. Ucztujące na wieczornych pobojowiskach niemych resztek obdartych z mięsa. Złudzeń, że mięso robione jest w fabryce nie ma…
Medyny - stare miasta arabskiego świata. Jedne z niewielu, z których nie uciekam. Nieliczne które kocham…
Zatopić się w nie. Zgubić. Węszyć. Nie poddać fałszywym przewodnikom. Prorokom bojaźliwych…
Kilkadziesiąt meczetów jak serca odmierza puls medyny… Pięć uderzeń na dobę…Allah akbar hipnotyzuje wołaniem muezinów … Zmusza do refleksji… Wskazuje zagubionym drogę… My już niestety nie zatrzymujemy się na dźwięk kościelnych dzwonów…
….Tak mógłby wyglądać subiektywny opis…
W Polsce na saunie, po powrocie, podłuchałem rozmowę o Maroku…
K… Syf k… Nic do roboty... a po 22 strach wyjść na miasto…
Jak bardzo nawykliśmy już do „naszego” stylu życia…
Tabuny turystów medyna zasysa przez jedną z kilku bram usadowionych w średniowecznym, masywnym piaskowym murze okalającym stare miasto. Poza minaretami, to bramy i mur, a nie słońce, stanowią punkt orientacyjny. Mogą go także stanowić, przynajmniej na początku tak się wydaje, służący swą pomocą przewodnicy. Młodzi chłopcy cały dzień podpierający ściany… Za ich pomocą mogą powstać inne jakże odmienne od moich wrażenia… Faux guides jak przestrzega Lonely Planet...
Wdarcie się współczesności… Nieodwracalne…
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz